niedziela, 29 maja 2011

Te Anau – Queenstown – Zachodnie Wybrzeże

Sobota 28/05 – Niedziela 29/05

W drodze powrotnej z południa zatrzymujemy się w miejscowości Te Anau. Głównie po prysznic, bo parę dni już minęło od ostatniej kąpieli, hehe, ale też przy okazji robimy pranie i na ładnych parę godzin melinujemy się w miejskiej bibliotece, bo mają tutaj darmowy Internet. Yes, yes. I tak w trzy godzinki jesteśmy umyci, oprani, a w tym czasie do sieci fruną sobie zdjęcia. Miło. Potem jedziemy kolejne dwie godzinki do malowniczej mieściny o nazwie Queenstown.


Miasteczko prześliczne, położone nad brzegiem ogromnego jeziora, z dwóch stron otoczone masywnymi górami, żadnych wieżowców ani fabryk. Zakochaliśmy się z miejsca. Kiedy już będziemy obrzydliwie bogaci przyjedziemy tutaj na kilka tygodni, a jak będziemy starzy, osiądziemy tutaj na stałe. Dziś już dalej nie jedziemy, bo rano o 6.45 jest MECZ. Znaczy finał LM, a w tutejszym barze będą go pokazywać na żywo. Klasa.

Śpimy 12 km od miasta i po wczesnej pobudce o 6.30 meldujemy się (właściwie to ja się melduję, bo E poszła spać na parkingu, hehe) pod barem. A tam ze 200 osób. Masakra! Myślałem, że ze mną mecz obejrzy może parenaście osób, a tu tłumy. Sympatie podzielone mniej więcej równo, może z lekką przewagą kibiców MU. Ale się darliśmy jak Roo wyrównał na 1:1. Potem już byliśmy cicho, bo jak było każdy wie. Ech.

Po śniadaniu jedziemy w stronę zachodniego wybrzeża, gdzie zamierzamy połazić po dwóch lodowcach. Po drodze znowu zaliczamy kilkanaście przystanków na zdjęcia, bo droga, jak zwykle zresztą, dostarcza niesamowitych widoków.




Na noc zafundowaliśmy sobie pobyt na polu kempingowym, który kosztował nas tylko $10 od osoby, czyli 3 więcej niż gdybyśmy zdecydowali się spać na „półdarmowym” parkingu w pobliżu, a to dlatego, że dostaliśmy specjalną zniżkę przysługującą wszystkim jeżdżącym tymi camperami co my. Do tego w cenie dostaliśmy spa i saunę, więc pełen wypas.



T.

0 komentarze:

Prześlij komentarz