Dojechaliśmy koło 7 rano i po przepędzeniu natrętnych naciągaczy szybko znajdujemy nasz hotel. Bliziutko plaży, a do tego bardzo przytulny, więc tym razem wybór dobry. Po śniadaniu udajemy się do biura podróży żeby potwierdzić wyjazd kolejnego dnia, ale niestety nie ma już miejsc, musimy zatem jechać dzień później. Ale nic to, jesteśmy wszak nad morzem, pogoda świetna, więc możemy zostać dłużej. Wypożyczamy rowery i przez parę godzin zwiedzamy miasto. Widzimy pierwszego wielkiego Buddę (jakieś 20 metrów spokojnie) i kilka bardzo starych świątyń.
Kupujemy też słomkowe kapelusze, które towarzyszyć nam będą przez resztę podróży po Azji i będą częstym powodem zachwytu lokalów i zazdrości obcokrajowców (miesiąc później spotkana na ulicy w Bangkoku panna chciała koniecznie dowiedzieć się gdzie takie czapy kupiliśmy, bo ona nie może ich nigdzie znaleźć. Trochę jej mina zrzedła, jak dowiedziała się, że w Wietnamie :)) Potem lecimy na plażę, gdzie spędzamy popołudnie i cały kolejny dzień. Miło tak w końcu nigdzie nie jechać, niczego nie zwiedzać i po prostu leżeć.
Kupujemy też słomkowe kapelusze, które towarzyszyć nam będą przez resztę podróży po Azji i będą częstym powodem zachwytu lokalów i zazdrości obcokrajowców (miesiąc później spotkana na ulicy w Bangkoku panna chciała koniecznie dowiedzieć się gdzie takie czapy kupiliśmy, bo ona nie może ich nigdzie znaleźć. Trochę jej mina zrzedła, jak dowiedziała się, że w Wietnamie :)) Potem lecimy na plażę, gdzie spędzamy popołudnie i cały kolejny dzień. Miło tak w końcu nigdzie nie jechać, niczego nie zwiedzać i po prostu leżeć.
0 komentarze:
Prześlij komentarz