czwartek, 3 lutego 2011

Sanya

First officer's log, Stardate 03022011

W czwartek, znaczy ich Nowy Rok, docieramy na chińskie Hawaje. Nasz hostel jest 3 minuty od plaży, która nie jest raczej jak ta na Hawajach, ale nam zupełnie wystarczy. Pierwszy raz podczas tej podróży zażywamy kąpieli w morzu (południowochińskie, gdyby ktoś był ciekaw).



Przy plaży palmy, temperatura koło 26 stopni, woda ciepła (i słona jak jasna cholera, chyba nie da się tutaj utopić). W hostelu dostajemy namiot na dachu bo przez nowy rok wszystkie pokoje zajęte, albo przeokrutnie drogie. Ale śpi się elegancko, kocami mamy wszystko wyścielone, mięciutko jak na kaczuszkach. Śpiwory niepotrzebnie kupowane, bo w nocy gorąco.

Na dachu kilka stołów, krzesła, lodówka z tanim alkoholem i napojami. Zostajemy tam 4 dni, czyli do poniedziałku. Całymi dniami smażymy się na plaży, kąpiemy w morzu i popijamy sok ze świeżo zerwanych kokosów. Wieczorami siedzimy na dachu z innymi podróżnikami i popijamy zimne piwko. Klasa :)



Nasz namiot był na dachu pierwszy, ale w ciągu najbliższych dni pojawiło się kolejnych 7. Towarzystwo bardzo międzynarodowe. Szwed, Filipińczyk, Indonezyjczyk, Amerykanin, dwaj Niemcy i kilkoro Chińczyków. W ostatni dzień przyjechały jeszcze dwie Kanadyjki. Miło było spędzić kilka dni nie robiąc nic. Na plaży chyba wzbudzamy wśród lokalnej populacji sensację, bo już z 5 różnych osób robiło sobie z nami zdjęcia.


Jedna babka nawet się specjalnie na tę okazję przebrała i uczesała. Albo rzadko widują białych, albo biorą mnie za gwiazdę kina. Wszak od zawsze mówiono mi, ze wyglądam jak Gerard Depardieu.

W poniedziałek 18 godzin w autobusie (na szczęście tym z miejscami do spania) i jesteśmy z powrotem w Nanning. Tym razem ambasada otwarta, w jeden dzień dostajemy w końcu wietnamskie wizy. Hurra :)

T.

0 komentarze:

Prześlij komentarz