Dziś już mamy czwartek i tak właściwie powinniśmy być w Wietnamie, ale uroczystości związane z chińskim nowym rokiem skutecznie pokrzyżowały nam plany. W poniedziałek zastaliśmy ambasadę wietnamską zamkniętą na cztery spusty.
Na drzwiach wisiała kartka z której gdzieś spomiędzy chińskich rysuneczków udało odszukać się datę 8. lutego co potwierdzało zasłyszaną dzień wcześniej wersję o tym, że urzędy konsularne wrócą dopiero wtedy do pracy a tymczasem udały się na noworoczną przerwę. Zatem my musieliśmy wynaleźć sobie jakąś alternatywę na ten dodatkowy tydzień w Chinach. I takim sposobem już od wczoraj świętujemy Chiński Nowy Rok. Zamiast do wietnamskiego Hanoi udaliśmy się do Haikou (też na "h" he he) na chińskiej wyspie Hainan (kolejne "h"), a stamtąd do oddalonej o 3 godziny drogi autobusem nadmorskiej miejscowości o nazwie Sanya. A teraz po kolei - Sanya to zdecydowanie bogatsze Chiny niż te, które widzieliśmy dotychczas. Klimatycznie też jest tu całkiem nieźle...w końcu schowałam szalik i rękawiczki, które jeszcze 3 dni temu towarzyszyły mi przy każdym wyjściu na zewnątrz. A dziś mogłam po raz pierwszy założyć strój kąpielowy i poopalać się trochę, słońce pięknie świeciło a temperatura dochodziła do 28 st. Zrobiliśmy sobie taki plażowy dzień, a T. nawet popływał w morzu południowochińskim:) Po kolacji - tu dopowiem, że w końcu trafiła nam się obsługa mówiąca po angielsku zatem wiemy dokładnie co zjedliśmy w odróżnieniu do pozostałych razów w Chinach:) - zatem po kolacji ponownie wybraliśmy się na plażę gdzie czekała nas miła niespodzianka, gdyż udało się nam obejrzeć noworoczny pokaz sztucznych ogni. Całość trwała około godziny z kilkoma przerwami, najprawdopodobniej na przygotowanie kolejnej partii fajerwerków. A o tym gdzie obecnie pomieszkujemy napisze zapewne T. jak tylko skończy grać w kości z Filipińczykiem, Chińczykiem i Szwedem, a ja tymczasem zadzwonię do domku bo rodzice zdążyli już zapewne wrócić z pracy. A potem spać bo u nas już po 1ej w nocy.
Na drzwiach wisiała kartka z której gdzieś spomiędzy chińskich rysuneczków udało odszukać się datę 8. lutego co potwierdzało zasłyszaną dzień wcześniej wersję o tym, że urzędy konsularne wrócą dopiero wtedy do pracy a tymczasem udały się na noworoczną przerwę. Zatem my musieliśmy wynaleźć sobie jakąś alternatywę na ten dodatkowy tydzień w Chinach. I takim sposobem już od wczoraj świętujemy Chiński Nowy Rok. Zamiast do wietnamskiego Hanoi udaliśmy się do Haikou (też na "h" he he) na chińskiej wyspie Hainan (kolejne "h"), a stamtąd do oddalonej o 3 godziny drogi autobusem nadmorskiej miejscowości o nazwie Sanya. A teraz po kolei - Sanya to zdecydowanie bogatsze Chiny niż te, które widzieliśmy dotychczas. Klimatycznie też jest tu całkiem nieźle...w końcu schowałam szalik i rękawiczki, które jeszcze 3 dni temu towarzyszyły mi przy każdym wyjściu na zewnątrz. A dziś mogłam po raz pierwszy założyć strój kąpielowy i poopalać się trochę, słońce pięknie świeciło a temperatura dochodziła do 28 st. Zrobiliśmy sobie taki plażowy dzień, a T. nawet popływał w morzu południowochińskim:) Po kolacji - tu dopowiem, że w końcu trafiła nam się obsługa mówiąca po angielsku zatem wiemy dokładnie co zjedliśmy w odróżnieniu do pozostałych razów w Chinach:) - zatem po kolacji ponownie wybraliśmy się na plażę gdzie czekała nas miła niespodzianka, gdyż udało się nam obejrzeć noworoczny pokaz sztucznych ogni. Całość trwała około godziny z kilkoma przerwami, najprawdopodobniej na przygotowanie kolejnej partii fajerwerków. A o tym gdzie obecnie pomieszkujemy napisze zapewne T. jak tylko skończy grać w kości z Filipińczykiem, Chińczykiem i Szwedem, a ja tymczasem zadzwonię do domku bo rodzice zdążyli już zapewne wrócić z pracy. A potem spać bo u nas już po 1ej w nocy.
E.
Ps. Dzięki pomocy Szweda udało się nam w końcu obejść chińskiego firewall'a. Pisząc "nam" mam na myśli T. he he, bo ja właściwie nie wiem co on zrobił, coś skopiował, coś zainstalował...najważniejsze że działa.
Ps2. Będą i zdjęcia na blogu. Tymczasem chętnych zapraszam do naszych albumów picasa. Na razie Londyn, HK i Macau.
7 komentarze:
Super super Państwo SKYB!!! My jutro zmieniamy już miejsce zamieszkania jupiii!!! Uważajcie tam na siebie, mam Was w ulubionych więc będę codziennie sprawdzał co z Wami ;) No prawie codziennie!
P.S. Ewa, świetny wpis, ciekawa forma itp.....tylko skąd Wy na to czas bierzecie!? Zwiedzajcie!!! :D
Pozdro
Pat
Ej, a co się stało z plecakiem Skibowym? Przecież on miał być nieśmiertelny.
Skibo Tomaszu powiedz ze na fotach z hong-kongu nie miales skarpet i sandalow ;))
@ Krafol: A miałem :P Pierwszy raz w życiu sandały na nogach, +5 na termometrze, nogi spuchnięte od noszenia normalnych butów, komary tną...pfff, sandały i skarpetki rulez ;P
Pokaz ludziom zdjecia to jeszcze skrytykuja, wyszydza...ech
@Eugenio: Właśnie, bo to nie ludzie są, to wilcy :)
Ja prosilbym o zlizenia skarpetek w kombinacji z klapkami. W koncu to etykieta polskiego narodu..
Proponuje cykl zdjec gdzie sandaly (z nogami w skarpetkach) beda mialy zdjecie kolo kazdego znanego monumentu.
Pozdrawiam,
Ja
Prześlij komentarz