Z samego rana wsiadamy w autobus do Dalat. Nie ma mowy o stylu sypialnym, bo droga usiana jest zakrętami, podjazdami i spadami, więc trzeba mocno uważać żeby nie spaść ze zwykłego siedzenia, nie mówiąc już o leżącym. Odległość 140 km pokonujemy w jakieś 5 godzin, więc tempo zawrotne. Ale lepiej tak niż szybciej, bo droga naprawdę kręta (coś jak nasze serpentyny w Bieszczadach, tylko x2 + urwiska x15…za to stan dróg lepszy, ale to chyba nikogo nie dziwi). W Dalat wypożyczamy po raz kolejny skuter i jedziemy zwiedzać.
W sumie troszkę się zawiedliśmy, bo zobaczone 2 wodospady, 1 park i jedno jezioro wielkiego wrażenia na nas nie zrobiły. Ale też jak na jeden dzień spędzony więcej oczekiwać nie mogliśmy. Zwłaszcza, że do jednego wodospadu prowadził tor saneczkowy po którym mogliśmy zjechać. Wypas, tylko E okrutnie się darła i musiałem zwalniać na zakrętach. Z drugiej strony może to i dobrze, bo parę razy ostro nami kolebało i zastanawiałem się czy aby nie wypadniemy.
Wieczorem spędziliśmy kupę czasu szukając biura do potwierdzenia biletu i czegoś do jedzenia. Ale jak już znaleźliśmy, to było to całkiem niezłe.
W sumie troszkę się zawiedliśmy, bo zobaczone 2 wodospady, 1 park i jedno jezioro wielkiego wrażenia na nas nie zrobiły. Ale też jak na jeden dzień spędzony więcej oczekiwać nie mogliśmy. Zwłaszcza, że do jednego wodospadu prowadził tor saneczkowy po którym mogliśmy zjechać. Wypas, tylko E okrutnie się darła i musiałem zwalniać na zakrętach. Z drugiej strony może to i dobrze, bo parę razy ostro nami kolebało i zastanawiałem się czy aby nie wypadniemy.
Wieczorem spędziliśmy kupę czasu szukając biura do potwierdzenia biletu i czegoś do jedzenia. Ale jak już znaleźliśmy, to było to całkiem niezłe.
T.
0 komentarze:
Prześlij komentarz