Z samego rana udajemy się znowu do parku narodowego, tym razem obejść całą górę dookoła. W świetle poranka góra znowu zmienia kolor, tym razem wydaje się być beżowa. Do tego z daleka przypomina ogromnego pancernika, który leży sobie grzecznie czekając na lepsze czasy. Przy wjeździe do parku niespodzianka – droga na szczyt zamknięta ze względu na mocny wiatr na szczycie. Ha! A my byliśmy wczoraj. Trasa wokół góry liczy sobie 10km i zajmuje nam 2 godziny. Dość monotonne 2 godziny, bo przeważnie widok ten sam (kawał skały po jednej stronie, dużo krzaków po drugiej), a do tego przez ¾ czasu obowiązuje zakaz robienia zdjęć, bo znajdujemy się na świętym terenie Aborygenów.
Po powrocie na parking widzimy wspinających się na szczyt ludzi, znaczy trasa znowu otwarta, ale łydki łypią na nas spode łba, więc nawet o tym nie myślimy. Poza tym nie mamy już czasu, bo dziś do zrobienia mamy Dolinę Wiatrów, czyli trasę dookoła i poprzez Olgi. Te drobniejsze siostry Uluru stanowią dla nas doskonałą odmianę po monotonnym szlaku wokół Uluru, bo droga jest dużo bardziej wymagająca, a na dodatek widoki o wiele lepsze. Kilka stromych podejść przypomina wczorajszą wspinaczkę, ale odcinki są o wiele krótsze i pozbawione łańcuchów. Cała trasa liczy prawie 8km i zajmuje nam 2.15h W kilku miejscach po drodze znajdują się miejsca gdzie można uzupełnić wodę pitną, co okazuje się zbawienne, bo przez te kilka godzin wypijamy prawie 4 litry wody. Tym razem łydki nie robią nam żadnych problemów, odzywają się za to stopy, na których powstało kilka pięknych odcisków i otarć. Dawno tyle nie chodziliśmy, więc lekko odzwyczailiśmy się od takiego wysiłku.
Po powrocie do auta do przejechania mamy jeszcze prawie 200km, ale za to śpimy na darmowym parkingu. Miło, zwłaszcza po wydaniu $36 dzień wcześniej. Na miejscu dowiadujemy się, że za 3 dolce można skorzystać z pobliskiego prysznica, co z rozkoszą czynimy, bo zdrowo się dziś napociliśmy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz