First officer's log, Stardate 27012011
Zimno, końcówka stycznia. +3 stopnie, w porywach do przymrozków w nocy. Ale za to nie pada, więc nie jest źle. W sumie byliśmy w Yangshou od wtorku do niedzieli. Okrutnie urocze miejsce. W około same góry, rzeki i lasy, mnóstwo szlaków rowerowych i maleńkich wiosek. Do tego bardzo tanio (nawet jak na Chiny).
We wtorek złaziliśmy większość miasta, dość długo szliśmy wzdłuż rzeki i dobre 30 minut nie mogliśmy się opędzić od flisaczki (samica flisaka?) namawiającej na spływ tratwą. Lazła za nami dobre 2 kilometry, nic do niej nie docierało, że dziś nie płyniemy. "Płyniecie i koniec" Uparta jak demony. Cena spływu spadła o 70%, więc szkoda że naprawdę nie chcieliśmy dziś płynąć, bo niezła okazja przepłynęła nam koło nosa.
W środę wypożyczyliśmy rowery i mieliśmy pozwiedzać okoliczne atrakcje wzdłuż szlaku rowerowego. Naturalnie pobłądziliśmy okrutnie (co przydarzy nam się jeszcze nie raz i nie pięć) i nie widzieliśmy prawie nic z zaplanowanych rzeczy. Żadnych znaków, informacji, tablic, nic normalnie. Miejscami jechaliśmy tak wąskimi ścieżkami, że chadzał tamtędy raczej tylko farmer Yao ze swoimi krowami. Byliśmy w bardzo ubogich wioskach, gdzie nie mieli nawet okien (a na zewnątrz mróz), przebijaliśmy się przez paskudne chaszcze, parę razy rowery trzeba było wnosić/znosić bo kończyła się droga.
Do miasta dotarliśmy już po zmroku, a strachu najedliśmy się ze trzy razy, jak nie lepiej.
Do miasta dotarliśmy już po zmroku, a strachu najedliśmy się ze trzy razy, jak nie lepiej.
W czwartek pojechaliśmy autobusem w górę rzeki Li skąd można było spłynąć tratwą jakieś 2 godzinki do Yangshuo, albo piechotką wzdłuż rzeki jakieś 4-5 godzin. My piechotą, naturalnie.
Zeszło nam w sumie jakieś 5h niecałe, w tym 3 razy musieliśmy przekroczyć rzekę na tratwach. A lokalne hieny czyhają aż się pojawimy i jak tylko nas zobaczą to od razu obskakują i ciągną do swojej tratwy. Widoki wzdłuż rzeki niesamowite. Wszędzie wokoło góry, lekko zamglone, przez co wydają się tajemnicze.Przy drodze gaje z pomarańczami i mandarynkami ( w styczniu przy temperaturze +3 stopnie), nic tylko rwać. E. zerwała i mnie skusiła. Smaczne.
Zeszło nam w sumie jakieś 5h niecałe, w tym 3 razy musieliśmy przekroczyć rzekę na tratwach. A lokalne hieny czyhają aż się pojawimy i jak tylko nas zobaczą to od razu obskakują i ciągną do swojej tratwy. Widoki wzdłuż rzeki niesamowite. Wszędzie wokoło góry, lekko zamglone, przez co wydają się tajemnicze.Przy drodze gaje z pomarańczami i mandarynkami ( w styczniu przy temperaturze +3 stopnie), nic tylko rwać. E. zerwała i mnie skusiła. Smaczne.
W pewnym miejscu trafiliśmy na budowę betonowej drogi. A że wszędzie wkoło było dość błotniście, więc szliśmy wesoło tą świeżo wybudowaną drogą. I tak sobie wesoło, 3 metry koło jednego z robotników, wpadliśmy oboje w świeżo wylany beton. Nosz szlag by to trafił! Co za łoś z tego kolesia, że nam nic nie powiedział. My mieliśmy po zabetonowanym bucie, a on dodatkową robotę. klasa. A sam beton niczym się nie wyróżniał od tego zaschniętego, musielibyśmy iść z nosem przy ziemi żeby cokolwiek zauważyć. Ogólnie wesoło.
W piątek pojechaliśmy zobaczyć tarasy ryżowe. Pora co prawda nie była najlepsza, bo nie było ani nic zasiane, ani nic gotowego do zbioru, ale i tak robi wrażenie. Całe zbocza gór pokryte piętrami na których rośnie ryż.
Latem, jak to wszystko jest barwy złota, widok musi być niesamowity. W drodze na tarasy spotykamy kilka podróżujących kobiet. Trzy z nim podróżują samotnie, najstarsza w okolicach 70, w Chinach na 3 miesiące. Do tej pory zwiedziła już chyba z 700 krajów, w połowie mieszkała na dłużej, uczyła, czy cotamjeszcze. Szacunek.
Latem, jak to wszystko jest barwy złota, widok musi być niesamowity. W drodze na tarasy spotykamy kilka podróżujących kobiet. Trzy z nim podróżują samotnie, najstarsza w okolicach 70, w Chinach na 3 miesiące. Do tej pory zwiedziła już chyba z 700 krajów, w połowie mieszkała na dłużej, uczyła, czy cotamjeszcze. Szacunek.
W sobotę mieliśmy luźniejszy, ostatni dzień w Yangshuo i poszliśmy się zrelaksować do wodnej jaskini. W środku masa różnych formacji skalnych w kształcie słoni, koni, buddy czy czegotamjeszcze. Oczywiście jak ktoś się uprze i jest lekko ślepy i rzeczywiście chce te rzeczy rzeczywiście zobaczyć. Bo jak nie, to widzi się po prostu kawał skały, lekko przypominający słonia (albo konia). Na końcu jaskini czekała nas kąpiel wodna i gorące źródła. Leżeliśmy tam dobre pół godziny. Klasa :)
W niedzielę o 11 autobus do Nanning. Zajechaliśmy koło 17, przed 18 byliśmy już w hostelu.
T.
2 komentarze:
Hi Tomasz & Ewa!
We're trying to keep up with your blog via Google Translate - and it's really good fun! Here are some highlights from your latest entry: 'Stubborn as demons. Price runoff decreased by 70%, so pity that I really did not want to swim today, because we sailed pretty good chance near the nose' and 'And so the merry, 3 meters near one of the workers, we were both in the freshly poured concrete. I wear a damn would it hit! What a moose with that guy that we said nothing. We had the zabetonowanym shoe, and he's extra work. class. And the concrete itself is not very distinguished from that hardened up, we'd have to go with his nose to the ground to see anything. Generally happy'. Some stuff actually translates pretty well (I think) such as the rocks that are supposed to look like elphants and so on, but just look like rocks... Your photos are great by the way! We miss you in Vejle, but are so happy that you are having such a great time - God rejser, Stuart & Lena.
Hello Lena, hello Stuart...
Like I said in the e-mail, I can't believe you guys are actually reading this! You really don't have anything better to do since you finished your thesis, do you? Watch some DS9, damn it!
Anyway, the translation seems accurate enough, it's just the things we (I in particular) write do not have much sense :)
Cheers
Prześlij komentarz