piątek, 21 stycznia 2011

Macau

First officer's log, Stardate 21012011

Rano (9.30, hehe...i kto tu nie potrafi rano wstawać?) wyprowadzka z hostelu. Fajnie było. Ciasno jak cholera, pachniało średnio, ale za to było czysto. Do tego net w pokoju, świetna lokacja i bardzo tanio jak na HK. Potem po chińskie wizy, wyrobione w 3 dni. Koszt: 0 dolarów honkkongijskich (w przeliczeniu na nasze to jakieś 0 PLN). Ha! W ambasadzie chińskiej w Warszawie chcieli 200 PLN od osoby + koszty dojazdu. Ha! 500 PLN oszczędzone. Ha!

Już z wizami idziemy na katamarararan do Macau. Spociliśmy się jak cholera, bo wszystkie graty na plecach, temperatura w końcu ponad 20 stopni, a do tego nie mogliśmy znaleźć doku z którego odpływamy. Dok okazał się wieżowcem, na którymś piętrze kasy, na kolejnym odprawa, dopiero potem na statek. Zapieprzało to to okrutnie, chwilami miałem wrażenie, że zostawię tam śniadanie. Ostatecznie zabrałem je ze sobą.

W Macau pierwsze 2 godziny łaziliśmy po biedniejszej części (naprawdę biedna, slumsy można powiedzieć), żeby potem zderzyć się z hotelami, kasynami i całym przepychem turystycznej części wyspy. Ogromny kontrast, ale kasyna robią wrażenie.

Po drodze na autobus, którym dostaliśmy się na granicę chińską zjedliśmy najlepsze żarcie w Azji (wszystkie zdjęcia żarcia właśnie zagościły na stronie) Aż żal, że tylko dzień mieliśmy na Macau.




T.

0 komentarze:

Prześlij komentarz