W piątek czekają nas dwa loty: w południe dwugodzinny lot z powrotem do Auckland, a o 19 prawie cztery godzinki na Wyspy Cooka. Na Rarotondze lądujemy około 2 w nocy miejscowego czasu….w piątek. Znaczy przesuwamy się kolejne 2 godziny do przodu, a po przekroczeniu międzynarodowej linii zmiany daty cofamy się w czasie o 24 godziny i drugi raz przeżywać będziemy ten sam dzień, niezłe uczucie. W ośrodku dostajemy inną norkę niż zarezerwowaliśmy, bo właścicielka nie ma już wolnych tanich pokoi, więc bez dodatkowych opłat przerzuca nas do domku nad basenem, gdzie mamy własną kuchnię i werandę. Bardzo miło. Wstępnie planowaliśmy spędzić tutaj 4 dni a na kolejne 4 przenieść się na drugą stronę wyspy, ale za bardzo polubiliśmy nasz luksusowy domek i zostajemy tutaj na cały pobyt na Rarotondze.
Sama wyspa, mimo że największa z Wysp Cooka ma zaledwie 33 kilometry obwodu, bez problemu można ją objechać rowerem w kilka godzin, co czynimy w sobotę. Poza tym jednorazowym wysiłkiem za wiele na wyspie nie robimy, ale też za wiele do robienia nie ma. Całe dnie spędzaliśmy leżąc plackiem na plaży albo nad basenem, bo czasem nawet nie byliśmy w stanie zmusić się do przejechania kilku kilometrów rowerem. Każdego dnia planowałem wybrać się na kilkugodzinną wycieczkę po porastających całą wyspę lasach, ale za każdym razem odkładałem to na kolejny dzień, aż w końcu nie poszedłem wcale. Jednym słowem błogie lenistwo. Bardzo tego potrzebowaliśmy, bo po dwumiesięcznym kempingowaniu w Australii i Nowej Zelandii ciągnęliśmy już ostatkiem sił.
Przed odlotem do USA przechodzimy najostrzejszą do tej pory kontrolę, zbadali nas dokładnie od stóp do głów czy czasem nie mamy przy sobie broni, przeszukali dokładnie bagaż podręczny, kazali nawet włączać komputer i telefon, żeby sprawdzić czy to nie atrapa z ukrytą bombą. Fajna zabawa ;)
T.
0 komentarze:
Prześlij komentarz