środa, 1 czerwca 2011

Park Narodowy Abel Tasman + Wellington

Wtorek 31/05 – Środa 01/06

Na wtorek zaplanowaliśmy sobie kilka godzin szwędania się po jednym z większych, słynniejszych i najbardziej przechodzonych parków narodowych – Abel Tasman.



Niestety nie mamy czasu na prawdziwe, kilkudniowe zwiedzanie tego przepięknego miejsca i musimy zadowolić się kilkugodzinną wędrówką nad brzegiem morza tasmańskiego. Widoki, jak zwykle, niesamowite. Tym razem zamiast gór i jezior oglądamy zatoki i wysepki, wszystko porośnięte bujną roślinnością.






Sam szlak nie był specjalnie trudny ani wymagający, ale po pięciu godzinach i dwudziestu kilometrach mamy go serdecznie dość i z ulgą wsiadamy do auta. Rozleniwiliśmy się, cholera. Na noc jedziemy w pobliże miejscowości Picton, gdzie na jutrzejszy poranek zarezerwowaliśmy sobie przeprawę promową na północną wyspę.

Wstajemy grubo przed świtem, bo przed 7 musimy być na miejscu, a do przejechania mamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Sama przeprawa bez żadnych problemów, niewiele ponad 3 godziny i jesteśmy w Wellington. Ja chyba dalej mam uraz do pływania po wyprawie na Rafę w Australii, bo mimo braku poważnego kołysania czułem się średnio. Znaczy marynarzem chyba nie zostanę. W Wellington zostajemy tylko kilka godzin, nadal nie przepadamy za dużymi miastami, a do tego masa jednokierunkowych ulic doprowadzała nas do szału. Jedziemy kilkaset kilometrów na północ w kierunku miasteczka Whanganui, po drodze oglądając przeurocze doliny i rzeki.


Na noc zatrzymujemy się niedaleko miejscowości o nazwie Park Narodowy, gdzie spotykamy parę będącą na identycznej wyprawie jak nasza. Te same bilety, ta sama cena, byli wszędzie tam gdzie byliśmy my, jadą tam gdzie będziemy. Nieźle.

T.

0 komentarze:

Prześlij komentarz