sobota, 2 lipca 2011

Yosemite

Piątek 01/07 – Sobota 02/07

Do parku docieramy około 16, przy bramie kupujemy przepustkę roczną ważną na wszystkie parki narodowe w USA (i to dla 4 osób) za jedyne $80. Biorąc pod uwagę, że za sam wjazd do Yosemite musielibyśmy zapłacić $20 i że zamierzamy zwiedzić co najmniej 10 parków, cena wydaje nam się bardziej niż przyzwoita.
Park już na wstępie zrobił na nas ogromne wrażenie. Kilkaset mil dróg, wszystkie elegancko utrzymane i oznakowane. Do każdej atrakcji da się spokojnie dojechać samochodem, ale dla lubiących świeże powietrze masa szlaków i tras rowerowych. Wszędzie ogromne rzesze ludzi, wszystkie miejsca kempingowe i pokoje w ośrodkach pozajmowane. Przez weekend przewinęło się tam pewnie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. A co do zobaczenia w parku?
Przeogromne góry, zielone doliny, gigantyczne wodospady, ciągnące się w nieskończoność lasy i łąki, do tego kilka jezior, rzek, nawet lodowiec mają. Nawet w tydzień ciężko by było zwiedzić to miejsce gruntownie, a my mamy tutaj tylko 2 dni. Dlatego z parku wyjeżdżamy już po zmroku i udajemy się na zasłużony odpoczynek w naszym wypasionym namiocie (spało się naprawdę nieźle, chyba najprzyjemniejszy nocleg w Stanach).


W sobotę jedziemy zwiedzać północną część parku gdzie główną atrakcją jest gigantyczna tama, której postawienie utworzyło przepiękny kanion i sporych rozmiarów jezioro. Po zwiedzeniu tamy kierujemy się w kierunku drogi zwanej Tioga Pass, która biegnie przez cały park i wybija po jego drugiej stronie już w Nevadzie. Droga ta przejezdna jest tylko kilka miesięcy w roku (przeważnie od maja do października, w 1980 roku dopiero w lipcu), przez resztę czasu przejazd blokuje śnieg. Nawet teraz, na początku lipca, kiedy temperatura grubo przekracza 30 stopni, w wielu miejscach nadal zalegają ogromne masy śniegu. Pierwszy raz biegaliśmy po nim w klapkach i w pocie czoła ;) Po przejechaniu całego parku (co zajęło ponad 3 godziny mimo tylko 50 mil…ach te postoje na zdjęcia co kilka minut) kierujemy się w stronę słonego jeziora Mono gdzie szwędamy się jakiś czas podziwiając dziwaczne formacje skalne będące efektem działania wulkanicznego (tak nam się przynajmniej pamięta). Na noc zostajemy w mieścinie o nazwie Tonopah.


T.

0 komentarze:

Prześlij komentarz