Wczoraj ukradkiem uciekliśmy z Californii i znaleźliśmy się w Nevadzie, drugim stanie na trasie naszej wędrówki. Cała Nevada to praktycznie ogromna pustynia, czeka nas kilkaset mil pustej i rozciągającej się w nieskończoność autostrady, po drodze mijamy jedynie kilka małych mieścinek. Upał straszny, grubo ponad 30 stopni, nawet późnym wieczorem. Dwie godziny poświęcamy na park narodowy Great Basin, który mimo że całkiem ładny, to nie robi na nas wielkiego wrażenia, bo świeżo w pamięci mamy nadal dwa dni spędzone w Yosemite.
Po południu przedostajemy się do kolejnego stanu – Utah. Pustynia nie odpuszcza i kolejnych kilka godzin jedziemy wciąż przez pustkę. Dopiero na północy stanu, bliżej Salt Lake City krajobraz ulega zmianie, pojawia się coraz więcej miast i samochodów na drodze. Wieczorem długo nie możemy znaleźć motelu i w końcu jesteśmy zmuszeni zostać, w bardzo drogim jak na naszą kieszeń, „sieciowym” motelu w miejscowości Hiszpański Widelec, hehe.
W poniedziałek jedziemy zwiedzać Salt Lake City. Nie wiemy, czy to przez święto niepodległości, czy może to miasto zawsze tak wygląda, ale na ulicach pustki, wszystko pozamykane, nigdzie żywej duszy. Godzinkę kręcimy się po centrum, robimy kilka zdjęć i kierujemy się w stronę leżącej na słonym jeziorze ogromnej wyspy Antylopy. Na wyspie po raz pierwszy spotykamy potężne bizony, jeden przechodzi przez drogę tuż przed naszym samochodem (chyba się nawet otarł o maskę), niesamowite wrażenie.
Po samym słonym jeziorze spodziewaliśmy się troszkę czegoś innego. Nie to, że nam się nie podobało, bo widoki super, ale im bliżej brzegu podchodziliśmy, tym bardziej śmierdziało, a jedyna próba kąpieli zakończyła się szybką ewakuacją do auta ze względu na tysiące much wypoczywających na piasku. Nic to, nakąpaliśmy się za wszystkie czasy przez ostatnie kilka miesięcy. Popołudniem jedziemy dalej na północ w kierunku Yellowstone, śpimy w Pocatello, gdzie doświadczamy pierwszej ulewy w USA. Na szczęście byliśmy akurat w motelu szykując się do polowania na kolację. W ciągu 20 minut spadło tyle wody, że na drogach stały głębokie na kilkadziesiąt centymetrów kałuże, a mniejsze uliczki stały się nieprzejezdne. Nasze autko bardzo ucieszyło się z darmowego mycia, bo po kilku dniach na pustyni wyglądało potwornie :)
Po samym słonym jeziorze spodziewaliśmy się troszkę czegoś innego. Nie to, że nam się nie podobało, bo widoki super, ale im bliżej brzegu podchodziliśmy, tym bardziej śmierdziało, a jedyna próba kąpieli zakończyła się szybką ewakuacją do auta ze względu na tysiące much wypoczywających na piasku. Nic to, nakąpaliśmy się za wszystkie czasy przez ostatnie kilka miesięcy. Popołudniem jedziemy dalej na północ w kierunku Yellowstone, śpimy w Pocatello, gdzie doświadczamy pierwszej ulewy w USA. Na szczęście byliśmy akurat w motelu szykując się do polowania na kolację. W ciągu 20 minut spadło tyle wody, że na drogach stały głębokie na kilkadziesiąt centymetrów kałuże, a mniejsze uliczki stały się nieprzejezdne. Nasze autko bardzo ucieszyło się z darmowego mycia, bo po kilku dniach na pustyni wyglądało potwornie :)
T.
PS: Okrutnie spóźniona druga część zdjęć z Azji właśnie dotarła. Klik
0 komentarze:
Prześlij komentarz